Polak na wakacjach to człowiek beztroski, który niczym się nie przejmuje. Ten sposób myślenia odzwierciedla zachowanie np. w hotelach i restauracjach, gdzie polscy turyści zdają się nie zauważać obowiązujących tam zasad. Słyną oni bowiem z wynoszenia jedzenia, a właściciele nie znajdują już sposobów, by temu zapobiec.

Poproszę na wynos

Najczęściej Polacy decydują się na wyniesienie jedzenia z restauracji, gdy oferowany jest szwedzki bufet. Wydaje im się, że skoro mogą jeść w restauracji, ile chcą, to tyle samo mogą z niej wynieść. Skoro zapłacili za ofertę all inclusive, to należy im się. I tak wynoszą pełne talerze, albo stertę kanapek zrobionych „na drogę”, by nie wydawać pieniędzy np. w czasie zwiedzania miasta. Nie zdają sobie sprawy, że takie zachowanie, to po prostu kradzież, a w najlepszym wypadku kompromitują siebie i swój naród łamiąc dobre obyczaje.

Konsekwencje dla restauratorów

Restauratorzy przez zachowanie, które systematycznie uskuteczniają Polacy, narażeni są na straty. „Szwedzki stół” owszem, oznacza, że można skonsumować dowolną ilość jedzenia, ale na miejscu, w restauracji. Średni koszt posiłku dla jednej osoby jest obliczany po uwzględnieniu przeciętnych możliwość człowieka. Wynoszenie posiłków „na zapas” sprawia, że proporcje te zostają zaburzone, a my jemy za trzech, płacąc za jednego.

Nie kradnij

Właściciele restauracji wykazują się większym taktem, bowiem nie są w stanie zwrócić się bezpośrednio do turysty: „Nie okradaj mnie!”, więc wymyślają różne sztuczki, by odzwyczaić ich złych manier. Niektórzy po prostu decydują się wprowadzić posiłki porcjowane, co oznacza, że goście od razu mają danie, które uprzednio wybrali z menu podane na talerzu. To rozwiązanie nie sprawdza się jednak ze względów organizacyjnych. W innych restauracjach postanowiono wprowadzić opłaty za wynoszone jedzenie. Przy wyjściu gościa czekała niespodzianka w postaci kasy i cennika. W ostateczności w zagranicznych hotelach czy restauracjach umieszczane są tabliczki z napisem w języku polskim „Zakaz wynoszenia jedzenia”.

Polscy turyści za granicą generalnie nie przestrzegają zasad savoire-vivru. Wydaje im się, że wszystko im wolno, bo zapłacili za usługę. Często jednak biorą więcej, niż im się należy. Takie zachowanie może mieć swoje podstawy w naszej narodowej oszczędności, która wykształciła się jeszcze w czasach PRL, gdzie o jedzenie na półkach sklepowych trzeba było walczyć. Czy jednak obecnie warto budować taki wizerunek Polaka za granicą? Polaka złodzieja i kombinatora? Jeśli nie działają na nas sugestie samych właścicieli i pracowników, to sięgnijmy do swojej moralności i kultury osobistej.